Krzysztof Kieślowski

8,4
8 419 ocen pracy reżysera
powrót do forum osoby Krzysztof Kieślowski

Bodajże z Newsweeka : (Co o nim sądzicie?)
"Kieślowski, czyli nic

Oskarżam Krzysztofa Kieślowskiego o to, że tworzył filmy nudne, puste i złe. Oskarżam go o to, że zmarnował talent za sprawą bezkrytycznych wielbicieli.

Struchlałem, kiedy przed projekcją prasową najnowszego filmu Macieja Ślesickiego prowadzący pokaz powiedział do reżysera: „Mamy Rok Kieślowskiego i rękę mistrza wyraźnie czuć w pana obrazie”. Wedle zapowiedzi „Trzy minuty. 21.37” miał być filmem długim. Jeśli jeszcze do tego utrzymanym w duchu twórczości Krzysztofa Kieślowskiego, zapowiadał się dla mnie trudny wieczór.

Szczęśliwie „kieślowszczyzny” u Ślesickiego było bez porównania mniej niż izotopów japońskiego cezu nad Polską. Kilka zalanych deszczem szyb, zbliżające się do siebie dłonie pacjentów na sąsiednich łóżkach szpitalnych, może jeszcze coś. Wszystko, co drażni mnie w filmach Kieślowskiego, tu było ledwie śladowe.

Ale co mnie właściwie skłania, by podnieść votum separatum w roku jubileuszowym (mija właśnie 15. rocznica śmierci reżysera)? Zdaję sobie sprawę, że automatycznie wkraczam na pole minowe. Jestem jak Gombrowiczowski Gałkiewicz, który jęczy: „Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”. Może rację miałby nauczyciel Bladaczka, uznając, że to moja prywatna sprawa, że nie dorosłem. Rzecz w tym, że od lat, ilekroć w rozmowie ze znajomymi pojawia się temat Kieślowskiego, tylekroć słyszę to samo: wiedzą, że wielkim reżyserem był, ale oglądać nie mają ochoty, bo uważają to za stratę czasu. Ale głośno nikt tego nie powie.

Każdy reżyser ma lepsze i gorsze momenty. Zresztą w Polsce Kieślowski miewał recenzje rozmaite. Jedni stawiali go za wzór metafizycznej wrażliwości i nazywali czułym anatomem mentalności inteligenta. Inni otwarcie mówili i pisali, że jego filmy – to od połowy lat 80. – są nudne i wyrachowane, że to zmanierowane piły, rodzaj rozpraw filozoficznych dla ubogich.

Jednoznacznie ekstatyczne opinie na temat naszego reżysera zaczęły się w Polsce pojawiać masowo w ślad za laudacjami zagranicznych twórców tak różnych, jak Stanley Kubrick i Quentin Tarantino. Gdy wznieśli hymny na cześć twórcy „Trzech kolorów”, zawstydziliśmy się, że oto marnujemy talent na naszej zrodzony ziemi i dopiero świat musi go nam ukazać. Śmierć Kieślowskiego sprawiła, że głosy krytyczne przycichły. Tegoroczne publikacje i wydarzenia jubileuszowe dowodzą, że ucichły chyba na amen. Zamiast rozmowy o Kieślowskim mamy akademię pod pomnikiem i ekumeniczne rekolekcje wokół filmowego przesłania. Jakby rzecz dotyczyła papieża Jana Pawła II, skarbu narodowego, a nie artysty, który przemawia we własnym imieniu.

Ktoś powie, że 15 lat to za krótko, by domagać się rzetelnej, perspektywicznej oceny. Nieprawda. Niezależnie, czy rocznica jest okrągła, czy trochę kanciasta, przeciwnicy filmowej sztuki Kieślowskiego mają prawo głosu. Mówimy o dziele. W dużej mierze irytującym. Oto więc mój… no, niech będzie pentalog, czyli pięć przykazań.

1. Nie będziesz ubóstwiał tego, co nie jest święte
Powiedzieć, że reżyser Krzysztof Kieślowski jest moim antybohaterem, byłoby poważnym uproszczeniem. Zostawiam Bogu, co boskie – genialne dokumenty, wciąż intrygujące pierwsze fabuły. Chcę zabrać głos w sprawie tego, co cesarskie – cesarza kinowej egzaltacji, ekranowego kiczu intelektualnego, filmowej pustki. Koronowano go i uczyniono obiektem kultu. Oto więc geniusz, przed którym należy paść na kolana i oddać pokłon. Otóż nie zgadzam się na szantaż Bladaczki. Domagam się sporu, dyskusji.

2. Nie będziesz opowiadał nie wiadomo czego i nie wiadomo po co
„Mój” Kieślowski to ten, który opowiada o tym, co dzieli prawdę od hucpy, gdy mówi, co go w ludziach zaintrygowało, zaskoczyło. Czasem potrafi mnie rozśmieszyć, jak w „Spokoju” (1976), gdy jeden z gości weselnych sięga po coś ponad cudzym talerzem ze słowami: „Przepraszam, że przez porcję”. Odrzucam tego Kieślowskiego, który chce mi zabrać dwie godziny życia, zaprosić na wędrówkę, by potem porzucić na kompletnym bezdrożu. Odrzucam „Podwójne życie Weroniki” (1991), bo mami mnie historią, z której kompletnie nic nie wynika. Kim mam być po obejrzeniu filmu, o co mam sam siebie zapytać? Czym mam się kierować albo czego unikać? Czy ma to jakikolwiek związek z moimi wyborami?
Ten zarzut dotyczy większości filmów Kieślowskiego nakręconych po „Przypadku” (1981). Zresztą i ten film, nazywany dziełem genialnym i aktem strzelistym, ma mało odkrywczą tezę o roli zbiegu okoliczności, trudno tu też o mądre wnioski. Bohater filmu, Witek, pozwala, by jego życiem kierowali inni. Ot, i wszystko. Do dzisiaj nie wiem, po co Kieślowski chciał tę historię opowiedzieć. Żebym zwątpił w sens jakichkolwiek działań i wydarzeń? Wiele napisano o „pogrobowcu” Kieślowskiego Tomie Tykwerze, który wykorzystał pomysł „Przypadku” w swym „Biegnij Lola, biegnij”. Otóż zdecydowanie wolę ten drugi film, on bowiem rozmawia ze mną, pokazując nie tylko, że mój los zależy od ślepego trafu, lecz także że moje decyzje również mają znaczenie.

3. Nie będziesz mieszał języków
Film ma być poruszającą historią, która może mnie rozbawić, zasmucić, rozwścieczyć, uszczęśliwić. Film ma żyć we mnie jeszcze długo po wyjściu z kina. To banalny warunek, ale dla mnie – sine qua non. Odrzucam filmy na zimno wymyślone, konstruowane jak traktaty filozoficzne, a nie dzieła sztuki lub po prostu opowieści. Odrzucam filmy zamierzone jako programowe arcydzieła. Tymczasem Kieślowski przez ostatnie kilkanaście lat życia kręcił nie filmy, ale kinowe odpowiedniki Bachowskiej „Die Kunst der Fuge” i Bartokowskiego „Mikrokosmosu”. Co jednak sprawdza się w muzyce, która jest sztuką często bliską matematyki, nie musi zachwycać w filmie. Kieślowski z lat 1981-1994 nie porusza, ale irytuje lub, co gorsza, nudzi. Nie zachwyca.
Mogłem mieć nadzieję, że po „Przypadku” i pretensjonalnym romansidle pseudometafizycznym „Bez końca” (1984) reżyser przełamał kryzys. „Krótki film o zabijaniu” (1987) miał nerw, temat, puentę i materiał do przemyśleń. Mało tego – wywołał dreszcz i do dziś się broni lepiej niż „Przed egzekucją”
Tima Robbinsa. Niestety, to Kieślowskiemu i współscenarzyście Krzysztofowi Piesiewiczowi nie wystarczyło i postanowili nakręcić straszny i fabularnie nieznośny „Dekalog” (1988). Potem poszli za ciosem, tworząc trójkolorową wydmuszkę „Niebieski” – „Biały” – „Czerwony” (1993-1994). W planach mieli następną serię, tym razem inspirowaną częściami „Boskiej komedii”.

4. Nie będziesz epatował manierą, gdy nie masz nic do powiedzenia
Kiedyś pisano o tym częściej, dziś krytyka milczy – filmy Kieślowskiego są przykładami bałamutnego estetyzmu. Ich treść da się zawrzeć w trzech zdaniach. Wielka zasługa operatorów, którzy rzeczywiście to Wielkie Nic potrafili ubrać w piękne kadry i światło.
„Bez końca”, „Podwójne życie Weroniki”, „Trzy kolory” i wiele części „Dekalogu” przypominają wizje mistycznego proroka, który nie potrafi opowiedzieć, co widział, rzuca więc enigmatyczne przenośnie, patrzy zadumanym wzrokiem na świat i stroi się w nieskazitelne estetycznie szaty. Serwuje zimną metafizykę, w której nie ma partnera rozmowy.
Kieślowski nie kręci opowieści o ludziach, tylko o figurach na szachownicy, o awatarach swojej wyobraźni. Nie obchodzą mnie te postacie. Nie dbam o wybory życiowe Urszuli z „Bez końca”, Doroty i lekarza z „Dekalogu, dwa”, Romana i Hanki z „Dekalogu, dziewięć”, obydwu Weronik, „trójkolorowych” postaci granych przez francuskie aktorki. Dlaczego? Bo nie ma tu nawet odrobiny emocji.

5. Nie twórz symboli, gdy nie wiesz, co znaczą
Kapiące krople, butelki mleka, zamazane szyby, pytania bez odpowiedzi… To zapewne symbole samotności, pustki albo ślepej uliczki. Rzecz w tym, że ich natrętna obecność w każdym kolejnym filmie nie jest już stylem, ale pretensjonalną minoderią. W podobną pułapkę wpadali David Lynch i Peter Greenaway, ale w swoich krajach nie są koronowani na wieszczów!
No i ten Tajemniczy Facet, którego w dziewięciu częściach „Dekalogu” gra Artur Barciś (nie tyle gra, ile jest – Mały Brat patrzy!). Twórcy, w tym sam aktor, podkreślali, że nie wiedzą, kim jest. To zresztą też mało oryginalny zabieg – Andrzej Wajda w „Bez znieczulenia” podobnie potraktował postać Agaty (Krystyna Janda), która miała łazić bez słowa po mieszkaniu bohatera w białej koszuli. „Nie wiem, dlaczego, ale tak to widzę” – miał ponoć mówić na planie reżyser. Kieślowski też zdaje się mówić: „Nie pytajcie mnie o sens, bo go nie znam. Ale za to jak genialnie ja go nie znam!”. Przypomina to mącenie kałuży, żeby się wydawała głębsza.
Rolę podobną do Tajemniczego Faceta pełni niejaki Alias grany przez Boba Dylana w filmie Peckinpaha „Pat Garrett i Billy Kid”. Tam jednak ma funkcję zwierciadła, w którym mogą przejrzeć się tytułowi bohaterowie. Gdyby wyciąć Barcisia z „Dekalogu”, filmy nie straciłyby na ważkości. Ani na nieważkości. O jeden irytujący symbol mniej.

* * *
Gombrowiczowski Gałkiewicz z „Ferdydurke” pod naporem natchnionej recytacji wzorowego ucznia Pylaszczkiewicza (noszącego pseudonim Syfon) musiał publicznie przeprosić nauczyciela Bladaczkę i wszystkich. Musiał w końcu przyznać, że poezja Słowackiego choć go nie zachwyca, to jednak zachwyca.
Ja pozostaję na moich pozycjach w nadziei, że przekłuwając balon, poruszę mętną wodę i wyrwę kilkoro czytelników z bezrefleksyjnego uwielbienia. Artyście w końcu powinno zależeć, by o jego dziele rozmawiać z namysłem, a nie na kolanach.



Symboliczne banały i wiadro

Kazuo Ishiguro, jeden z najwybitniejszych pisarzy, opowiada „Newsweekowi” o tym, jak jury w Cannes nie przyznało nagrody Krzysztofowi Kieślowskiemu.

NEWSWEEK: Pamięta pan twórczość Krzysztofa Kieślowskiego? W 1994 roku na festiwalu w Cannes był pan członkiem jury i właśnie wtedy nie przyznaliście nagrody jego ostatniemu filmowi „Czerwony”.
KAZUO ISHIGURO: Znam tę historię. Ponoć to jury w Cannes zabiło Kieślowskiego, który nie mógł zrozumieć, dlaczego nie dostał głównej nagrody. Prawda jest taka, że nikomu z nas w jury ten film się nie podobał. Był zwyczajnie słaby, przerafinowany, zimny. Ale lobby wspierające Kieślowskiego było bardzo mocne. Francuzi naciskali na nas: dajcie mu nagrodę, co wam szkodzi, on jest bardzo chory, może więcej nic nie nakręcić. Nie ulegliśmy. Nie dlatego, żeby zrobić im na złość, ale dlatego, że w konkursie były filmy, które biły „Czerwonego” na głowę. „Pulp Fiction” to dziś współczesny klasyk, daliśmy mu Złotą Palmę, „Spaleni słońcem” Nikity Michałkowa wspólnie z „Żyć” Zhang Yiomu dostały główne wyróżnienie, za reżyserię nagrodziliśmy Nanniego Morettiego i jego „Dziennik intymny”. W konkursie była także „Królowa Margot”. Na tym tle film Kieślowskiego wypadł po prostu nijako. I co najważniejsze, nie czuło się w nim emocji, wrażliwości. Raczej zwykłą filmową kalkulację.

NEWSWEEK: Którą pokochali światowi krytycy.
KAZUO ISHIGURO: Bo maniery łatwo się kocha. Wystarczy naszpikować film symbolicznymi scenami, pokusić się o opowieść o zagmatwanym ludzkim losie, obudować ją wstrząsająco smutną muzyką i festiwalowy film gotowy. A to, że będzie nudny i ograniczy się do powtarzania banałów, to zupełnie inna sprawa. Banał powtórzony milion razy czasem urasta do rangi arcydzieła. I tak chyba było w wypadku Kieślowskiego. Francuzi uznawali go za guru, mistrza kina. Właściwie od jego śmierci nie pojawił się inny reżyser, którego krytycy traktowaliby z taką atencją i poważaniem.

NEWSWEEK: Próbowano obłaskawić Michaela Hanekego i Pedra Almodóvara.
KAZUO ISHIGURO: Nie zgadzam się. Haneke jest wybitnym reżyserem, ale bardzo niepokornym, zbyt nieprzewidywalnym, aby stać się guru dla krytyków. Z kolei Almodóvar jest nazbyt popowy – wszyscy go znają, a jego filmy to kinowe hity. Przebojowy twórca nie może zyskać statusu guru i mędrca, jaki miał Kieślowski. Myślę, że prędzej któryś z reżyserów z Iranu pokazujący trzygodzinne epopeje o udręczonych życiem ludziach.

NEWSWEEK: Kiedyś dla zabawy napisałem scenariusz do filmu irańskiego. W skrócie szło to tak: pewnego dnia wieśniakowi pęka wiadro, którym nabiera wodę ze studni. Pieszo wyrusza więc w podróż na targ do sąsiedniej wioski, żeby kupić nowe. Po drodze spotyka wielu dziwnych ludzi, a gdy dociera na miejsce, okazuje się, że targ już się skończył, i wraca do domu bez wiadra.
KAZUO ISHIGURO: Powinien pan szybko sprzedać komuś tę opowieść, może zdobędzie pan nawet jakieś nagrody w Cannes! Im bardziej błaha historia, im bardziej nadęty sposób opowiadania, tym większe szanse na gigantyczny poklask u ludzi, którzy w banale odnajdują sztukę. My na „Czerwonego” się
nie nabraliśmy (szefem jury był Clint Eastwood), ale wiele osób nie jest w stanie wybaczyć nam tego do dziś. Tyle że chyba czas działa na naszą korzyść – „Pulp Fiction” to dziś film legenda, o „Czerwonym” prawie nikt już nie pamięta.

Pink Freud

Jest to pierwszy krytyczny artykuł jaki widziałem o Kieślowskim. Jestem z tego powodu niezwykle zadowolony. Wreszcie ktoś, kto ma siłę przebicia skrytykował jego twórczość( i to w 15 rocznicę śmierci). Osobiście podzielam zdanie autora tekstu, zdziwiło mnie podczas czytania jak bardzo przypomina mi to mój tok rozumowania. Wszystko jest tu na tacy : nudne fabuły, bezsensowne symbole, brak emocji, wymyślne prawdy życiowe itp. Jest tu też skrytykowany ten bezpodstawny kult Kieślowskiego - "no bo przecież na zachodzie go lubią, to my też musimy".
Na uwagę zasługuje też wypowiedź Kazuo Ishigury, który jasno wskazał na stosunek do "Czerwonego" na festiwalu w Cannes - tzn. nikomu z jury się ten film nie podobał. Albo jak mówił, że Kieślowski uważany jest za wybitnego przez swój wizerunek - spokojny, skromny, poczciwy człowiek. Bardzo trafnie powiedziane.

PinkFreud, dzięki wielkie, że udostępniłeś ten artykuł na filmwebie. Dzięki tobie dowiedziałem się, że jednak są ludzie, którzy też są zdegustowani twórczością Kieślowskiego.

Pink Freud

1. Szczególnie uderzyło mnie zdanie, w którym jest mowa, że autor "ilekroć rozmawia ze znajomymi...". Uderzyło swoją nieprofesjonalnością. Co mnie obchodzą jacyś jego znajomi? Może to inteligentni ludzie, może to banda kretynów, stopień ich wiarygodności jest żaden, to po pierwsze, po drugie to, że tłum czegoś nie lubi/nie ogląda/ nie czyta, zupełnie o niczym nie świadczy. Zupełnie o niczym. Prawdopodobnie nie oglądają też filmów Langa, czy D. W. Griffitha, nie czytają poezji Appolinaire'a, ani sztuk Alberta-Birota, więc czy także im umniejszają? Nie. Jeżeli już komuś, to tylko sobie, swoją ignorancją.

2. Research nienajlepszy, Kieślowski nigdy nie nazywał siebie artystą, zawsze zaprzeczał temu określeniu zastępując je słowem "rzemieślnik".

3. Artykuł jednym zdaniem tylko napomyka o genialnych dokumentach i intrygujących (wciąż XD) pierwszych fabułach, a przecież w dużej mierze właśnie za nie Kieślowski status ma taki, jaki ma. Ani słowa o wybitnym "Amatorze", filmie perfekcyjnym, dramaturgicznie idealnym (może się z nim mierzyć pod tym względem chyba jedynie "manifest" neorealizmu- "Złodzieje Rowerów"), ani słowa ukonkretyzowania co do genialnych dokumentów- "7 kobiet w różnym wieku", "Z punktu widzenia nocnego portiera", "Byłem żołnierzem", czy "gadające głowy". Osobiście już tylko za nie określiłbym Kieślowskiego jako twórcę wyjątkowego.

4. Autor artykułu bardzo spłaszczył też "Przypadek", co jest dosyć dziwne, ale i znamienne gdyż w tym akurat filmie wszystko było wyłożone na tacy, więc skoro autor tego najzwyczajniej w świecie nie widzi, to jego wrażliwość filmowa równa się wrażliwości przeciętnego stołka, albo po prostu spał na projekcji.

5. Ale wszystko staje się jasne, kiedy dochodzimy do pentalogu punktu trzeciego, gdzie autor artykułu przedstawia swoją wizję kina. Dla niego najważniejsze jest wywołanie emocji, to przede wszystkim ich szuka w filmach. I wszystko staje się już dla mnie jasne. Więc temu panu polecam kino Franka Capry i Hitchcocka, u nich ten aspekt był zawsze na pierwszym planie. Natomiast nie można stwierdzić, że "odrzucam filmy konstruowane jak traktaty filozoficzne", sens tego zdania jest po prostu śmieszny. To od niego zależy, jak tworzy się lub tworzyć się będzie filmy? Co on tu ma do odrzucania? Jak nie pasuje mu takowa konwencja, to niech nie ogląda filmów w niej tworzonych , ewentualnie niech skrytykuje wykorzystanie tej formy, a nie samą formę. Widzowie dzielą się właśnie na te dwa generalne typy: a) ten, którego oczekiwania wobec filmu brzmią: baw mnie, oraz b), ten, który zamierza coś z filmu wynieść. Autor podkreśla, że należy do pierwszego, i z punktu widzenia tegoż pierwszego zabiera się za krytykę filmów kierowanych to tego drugiego typu widza, i tu leży pies pogrzebany całego tego artykułu.

6. Porównywanie Kieślowskiego do Słowackiego także nie jest do końca trafione, Syfon twierdził, że król jest nagi w zupełności, autor artykułu twierdzi jedynie, że jakaśtam część króla jest naga. Wiem, że to niuans, niemniej jednak zniekształca on w jakiś sposób to, co autor chciał powiedzieć, gdyż sam wcześniej przyznał, że Kieślowski nagi nie jest..

7.Co do złotej palmy, to przyznanie jej Pulp Fiction jest zupełnie słuszne, w tej kwestii nic nie budzi moich kontrowersji, gdyż z trzech kolorów jedynie "Niebieski" uważam za film wybitny. "Czerwony" był jedynie dobry, "Biały" raczej słaby. Zaciekawiło mnie jedynie co ktoś, kto z kinem wspólnego nie ma nic(a przynajmniej nie miał w tamtych latach), robi w jury? Często tak się dzieje? Czy to jednorazowy wyskok? Mówię oczywiście o Kazuo Ishigurze.

kosobi

Ishiguro odrzuca filmy Kieślowskiego jako wykoncypowane i jednocześnie chwali jeszcze bardziej wykoncypowanego Hanekego. Tyle w temacie. Bzdury.

Albertino

Przecież wyraźnie mówi, że jest "reżyserem nieprzewidywalnym", każdy film dotyka innych problemów, balansuje na granicy dobrego smaku i potrafi zaskoczyć nietypowymi projektami. Kieślowski łoni się nam raczej jako reżyser mało (jak na dzisiejsze czasy) kontrowersyjny, wykorzystujący pewne schematy w swoich kolejnych filmach (omawiana muzyka, symbole, smutna atmosfera, problemy bohaterów). Porównywanie Hanekego z Kieślowskim jako twórców podobnego względem siebie kina mija się wg. mnie z celem.

użytkownik usunięty
Pink Freud


Porównywanie Hanekego z Kieślowskim jako twórców podobnego względem siebie kina nie mija się z celem, ale żeby nie było, że nie potwierdzam tego niczym polecam książkę "W kręgu Krzysztofa Kieślowskiego" pod redakcją Andrzeja Gwoździa, fragment o pokrewieństwie między filmami obu reżyserów pozwolę sobie wkleić:

„Uderzające podobieństwa łączą Kieślowskiego z Austriakiem Michaelem Hanekem, który, jak sam twierdzi, reaguje w swoich precyzyjnie skomponowanych, nierzadko wstrząsających i analitycznie wnikliwych filmach na emocjonalny chłód wysoko rozwiniętych społeczeństw Europy. Chłód emocjonalny, brak porozumienia albo mimochodem niejako następujące po sobie wypadki śmiertelne należą głównych tematów tego moralisty, którego - jak Kieślowskiego — charakteryzuje podobnie bezkompromisowe spojrzenie na rzeczywistość. W odniesieniu do Hanekego słuszne wydaje się też stwierdzenie, iż jego dzieło ukazuje erozję miar etycznych w dzisiejszych społeczeństwach. W trylogii Siódmy kontynent (Der siebente Kontinent, Austria 1989), Benny's Video (Austria-Szwajcaria 1992) i 71 fragmentów (71 Fragmente einer Chronologie des Zufalls, Austria-RFN 1994) reżyser przedstawił uwierzytelnione w sensie dokumentalnym obserwacje i zagadkowe gry, w których przypadkowa śmierć okazuje się punktem kulminacyjnym, a media (głównie telewizja i gry wideo) - to szyfry samotności. Niezwykle kompleksowe fabuły Hanekego krążą wokół problematyki wyobcowania ludzi, którzy przeobrażają się w potwory emocjonalnego zobojętnienia. Z nieubłaganą konsekwencja filmy te opisują utratę kontaktu z rzeczywistością oraz daremne poszukiwanie porozumienia i zbliżenia z innymi w świecie, w którym największym dobrem stały się wartości materialne, a za mieszczańską fasadą czai się przerażenie. Kamera najeżdża na ludzi i przedmioty tak, jakby chciała przeniknąć kulisy tego co widzialne. Urywkowe zdjęcia oraz fragmenty przypadku łączą się w estetykę tego co nieobliczalne, która w swoim rygoryzmie moralnym i formalnej ścisłości stawia widzowi wysokie wymagania. Zarówno Haneke, jak i Kieślowski traktują widza jak partnera, ale twórca austriacki czyni to w sposób zdecydowanie bardziej bezwzględny, jak gdyby widz był współodpowiedzialny za to, co ogląda na ekranie. Podobnie okrutna logika jak w Krótkim filmie o zabijaniu cechuje w Funny Games (Austria 1997) serię pozornie przypadkowych morderstw, które nie zostają umotywowane ani w sposób psychologiczny, ani socjologiczny. Szokujące wrażenie, jakie sprawia ten wzorujący się na dramaturgii thrillera film, polega na wiwisekcji przyzwyczajeń medialnych widza, która w formie metamedialnej polemiki prowadzi do zdemaskowania go jako skrytego współsprawcy okrucieństwa.
W roku 2000 odbyła się w Cannes premiera filmu Hanekego Kod nieznany (Code inconnu, Recit incomplet de divers voyages, Francja-RFN-Rumunia 2000), opisującego na przykładzie losów osób, których drogi przecięły się w Paryżu, społeczną dezintegracje i postępującą izolację jednostki. Niezdolność do porozumienia stanowi tu metaforę współczesności, a fragmentaryczna struktura filmu przypomina narracyjną mozaikę Kieślowskiego. Haneke ćwiczy się w pewnego rodzaju „filmie o losie” - pisze na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung" Wilfried Wiegand: „Podobnie jak u wielkiego Kieślowskiego i jak u mniej wielkiego Leloucha chodzi w gruncie rzeczy o zasadnicze pytanie odnośnie do przypadku i przeznaczenia. Haneke, który należy tutaj raczej do ligi Leloucha, pokazuje nam luźno powiązane ze sobą losy osób w Paryżu i na Bałkanach. Chodzi o wojnę i usunięcie ciąży, o głuchonieme dzieci i nielegalną imigrację, o zebranie, deportacje, znęcanie się nad dziećmi i nędzę ludzi z Trzeciego Świata [...] W ten sposób z cierpień świata nieomal nic nie zostanie pominięte.” Wspólny z Kieślowskim jest też producent filmu Marin Karmił, który od tej pory produkuje wszystkie filmy Hanekego, a także odtwórczyni głównej roli Juliette Binoche, która na temat współpracy z austriackim twórcą stwierdziła: „Czuje się, że jest coś takiego jak prawdziwa myśl za kamerą. W odmienny sposób Michael Haneke przypomina mi Krzysztofa Kieślowskiego””

kosobi

Co do obecności Kazuo Ishigury w jury to nie jest jednorazowy wyskok, jednak obecność niefilmowca w tym gronie to rzadkość. Przejrzałem składy jury międzynarodowego konkursu z ostatnich 10 lat i znalazłem troje takich - wszyscy pisarze, jednym z nich był sam Orhan Pamuk. Nie widzę w tym nic dziwnego, w końcu filmy nie tylko dla filmowców powstają. Grunt to mieć, jak by to powiedzieć, "otwarty umysł" - a tego im i Ishigurze raczej nie brakuje.

A co do opinii żiri o "Czerwonym" (IMO niemal równie dobrym jak "Niebieski"), to... No nie wierzę po prostu. Że przewodniczącemu, czyli Eastwoodowi się nie podobało to wierzę - to nie jego typ kina, nie jego wrażliwość. Ale żeby nikomu się nie spodobało? Je ne croi pas...

Sqrchybyk

W jury była też Catherine Deneuve, która kilka lat wcześniej mocno zabiegała o rolę u Kieślowskiego. Napisała nawet list do niego, prosząc go, żeby ją zatrudnił w swoim filmie. To już chyba taka jej metoda, bo identyczną zastosowała w przypadku Larsa von Triera. Z tym, że on przystał na jej prośby, a Kieślowski nie zgodził się i pewnie miału mu to za złe. Ale kto ich tam wie...

A co do krytyki filmu - rozbawiło mnie stwierdzenie, że nikt już filmów nie ogląda, że tylko "Pulp fiction" zostało zapamiętane. Bzdura kompletna. Biorąc pod uwagę, że Kieślowski tworzył kino autorskie i kameralne, to popularność jego filmów przerasta wszelkie wyobrażenia.

kosobi

1.Co jak co ale Pulp Fiction był filmem przełomowym , chyba jeden z pierwszych filmów opartych tak silnie na dobrych dialogach i scenariuszu samym w sobie, więc sądzę ,że emocjonalne kolory jak dobre by nie były nie mają startu do PF.
2.Ogółem kolega Kosobi bardzo ładnie wszystko wytłumaczył. Puenta jest taka , że autor nie lubi twórczości Kieślowskiego a jak wiemy "nie to jest ładne co ładne, ale co się komu podoba" i to bardzo widać w tym baaardzo subiektywnym artykule..

pablossoyos

Szkoda,że autor podpiera się cudzymi słowami.Można nie lubić Kolorów ale ja je kocham za ich sensualność.Treśc tam zawarta jest mniej ważna,liczą się doznania.Albo np.takie Podwójne życie Weroniki.Przecież scena w której ona śpiewa jest genialna.Natłok emocji,wrażeń.Przecież Kieślowski sam siebie uważał za rzemieślnika.Dlaczego jego filmy odczytuje się jako jakieś filozoficzne traktaty.Nie to przecież było jego zamiarem.On chciał opowiedzieć histrorie.Resztę to już ludzie dorabiają i przez pryzmat własnych domysłów oceniają jego twórczość.Kieślowski jednak to przede wszystkim dokumenty i takie filmy jak Amator,Przypadek czy Krótki film o zabijaniu.To są perły a nie żadne wydmuszki co niektórzy zarzucają innym filmom Kieślowskiego.To są filmy,które się na świecie ceni.To ludzie przypisują mu swoje własne etykietki.On chciał przede wszystkim powiedziec coś o ludziach.Powiedział w sposób fantastyczny.Np.w takim filmie jak Spokój i tych,które wymieniłem.

irish23_faurepavane

Super.. tylko z twojego postu wynika ze nie jesteś moim adwersarzem , bo ja nie deprecjonuje twórczości Kieślowskiego.
Dodatkowo powiem ,ze nie mam głupiego zwyczaju wtrącania swoich 2 marnych groszy za wszelką ceną
Jeżeli z kimś się zgadzam , to odnoszę się do jego wypowiedzi , zamiast przepisywać jego myśl na nową stawiając jedynie gdzie indziej przecinki i wykrzykniki.

pablossoyos

Ok nieuważnie przeczytałem post załozyciela wątku i błednie przyjąłem,że tylko cytuje czyjesśsłowa.Dlatego odpisałem Tobie tak a nie inaczej bo pisałeś coś o jego artykule.Nie wiem gdzie używałem wykrzykników bo do mnie sie odnosisz tak myślę.Jesli nie to wybacz nie śpie już przeszło dobę.

kosobi

Ładnie i mądrze :)

użytkownik usunięty
Pink Freud

Już od pewnego czasu dzieje się tak, że nic nie może pozostać dobre. Nie może być autorytetów, a wszystko co za autorytet ktoś śmie uważać jest wyszydzane i opluwane. Trzeba wszystkiemu odrobinę umniejszyć, nie ważne czy naprawdę należałoby czy tak po prostu trzeba bo taki jest trend. W owy trend doskonale wpisuje się również autor newsweekowego artykułu, który jakże skromnie porównuje się do Gombrowicza. Myślę, że porównywanie tego pana do Gombrowicza jest miarodajne do krytyki twórczości Kieślowskiego. Dla mnie autor artykułu nie dosięga Gombrowiczowi do pięt, jest co najwyżej filmowym Urbanem, który krytykuje wszystko będąc przy tym bardzo brutalnym, czym zyskuje sobie często aprobatę tych bardziej prymitywnych istot.

Filip Łobodziński (autor artykułu) chce udowodnić wszystkim, że czas zdjąć Kieślowskiego z piedestału, że jego filmy nie mają przekazu, a przynajmniej on nie był w stanie go dostrzec. Zapewne wiele osób czytając ten artykuł stwierdzi „w końcu ktoś się odważył”, wielu będzie miało wymówkę, gdy ktoś im zarzuci, że filmów Kieslowskiego nie oglądali, a krytykują albo oglądali, ale o co tam chodzi to już nie za bardzo wiedzą. Czy filmy Kieślowskiego naprawdę kogoś poza tym panem irytują, bo ja myślałem, że tylko kogoś kto pozbył się już całkowicie jakiejkolwiek wrażliwości.

Nie wiem czy p. Łobodziński kiedykolwiek słyszał twierdzenie, że reżyser jest jak poeta – ma zadawać pytania, nie udzielać odpowiedzi. Gdy ja oglądałem „Przypadek” nie pomyślałem sobie po seansie, że Kieślowski chce „żebym zwątpił w sens jakichkolwiek działań i wydarzeń”, raczej chce bym zastanowił się nad tym czy na wszystko mogę mieć wpływ i ile zależy od przypadku, a ile od nas samych. Czasem trzeba zastanowić się chwile dłużej i wysilić się, bo nie wszystko jest powiedziane dosłownie.

Film ma „rozbawić, zasmucić, rozwścieczyć, uszczęśliwić”, a dla mnie film ma być elementem rozpoczynającym rozmyślenia czasem nawet filozoficzne w swej naturze. Jeśli dla kogoś film jest dobry, wtedy gdy akcja nie jest stateczna to nie dziwie się, że problemem staje się twórczość Kieślowskiego. I zastanawiam się też dlaczego ktoś mający zamiar napisać poważny artykuł nie piszę w nim żadnych konkretów:
„i postanowili nakręcić straszny i fabularnie nieznośny „Dekalog””
a gdzie tu jakiekolwiek uzasadnienie, to już wpisy na filmwebie są bardziej rozbudowane merytorycznie.

Szkoda, że autor artykułu zupełnie odwrotnie potraktował twierdzenia, które Kieślowski razem z Piesiewiczem przedstawiali w swoich filmach. Dla mnie olbrzymim atutem jest jeżeli reżyser przez cały film pokazuje nam dogłębnie jeden problem czy jedno zagadnienie, a nie miesza w filmie zupełnie nie pasujące do siebie rzeczy. Dla mnie ascetyzm filmów Mistrza jest zaletą, a nie wadą, ale o gustach się nie dyskutuje. Nie wiem p. Łobodziński doczepił się także pięknych kadrów (które notabene były piękne), ponieważ u Kieślowskiego zawsze na pierwszym miejscu był człowiek. Nie mogę zgodzić się także z tym, że Kieślowski kręcił filmy o figurach z szachownicy, kręcił filmy o zwykłych ludziach, czego Dekalog był doskonałym przykładem, a jeżeli ktoś chce naprawdę dużych emocji to niech włączy film Almodovara gdzie emocje przykrywają przekaz merytoryczny.

użytkownik usunięty

A co do wywiadu z panem Kazuo Ishiguro mogę powiedzieć jedynie tyle, że rzeczywiście „Pulp fiction” został zapamiętany, ale tylko dlatego, że jest filmem łatwym, lekkim i przyjemnym. Nikomu nie chce się pamiętać Kieślowskiego, bo na jego filmach trzeba myśleć, co dzisiaj nie jest cenioną umiejętnością.

użytkownik usunięty

Dla mnie najlepsze podsumowanie tej zbędnej dyskusji. Krótkie i rzeczowe. Pozdrawiam

Pink Freud

Mam już alergię na lamusów, którzy nie potrafią zacytować nic innego niż te pierdoły o "wielkim poetą był" Gombrowicza. Mam wrażenie, że piszą to jedną ręką, drugą waląc konia i myśląc jacy to nie są inteligentni. Samozachwyt + samogwałt.

Pink Freud

Jakiś czas temu czytałem se gazetę w wannie trafiłem na ten artykuł. Szacunek za odwagę, ale treść w sumie bzdurna. Sporo pretensji o nic. W żaden sposób nie podkopał tu "wielkości" pana Krzysztofa, nie wytknął nic konkretnego, jak dla mnie to takie czepianie się.

kangur_msc_CM

A ja uważam, że Kieślowski powinien być wzorem wysoko ocenianym dla tych którzy w jego twórczości odnaleźli coś co uznali za "swoje ulubione". Jedni kochają swoją matkę za jej dobroć, drudzy wolą ojca za to, że jest. Inni, wybierają Jana Pawła, inni znów, nikogo, bo potrzeby takiej nie mają. Są też tacy dla których autorytetem (na różnych polach) jest Kieślowski. Uważanie go za wybitnego z reguły jest tak samo złe, jak mówienie, że ktoś jakoby narzuca wszystkim sposób w jaki ten ktoś ma postrzegać Kieślowskiego. Każdy ma wolny wybór ale przypominam, że nie warto jest krzyczeć na cały głos, że się nie zgadza i, że jego filmy są takie i siakie. Czy nie lepiej wyrazić swoje zdanie w rozmowie z drugą osobą?
Jestem przekonany, że fani Kieślowskiego nie robią sobie wiele z jadowitych tekstów. Każdy jest fanem swojego wielbionego.

użytkownik usunięty
Pink Freud

Jeśli chodzi o emocje, to może po prostu dlatego, bo Czerwony nie jest w tym względzie wybitnym filmem, a Pulp Fiction ogląda się ciekawie i podziwia i za 50 razem? Jeszcze rozumiem, jakby chodziło o Niebieski, bo ten robi wielkie wrażenie.

Wiesz, to kwestia względna.

Ja mogę Pulp Fiction uznać za film 'kultowy', moge się przy nim śmiać, etc, ale z pewnością nie będę go podziwiał, bo - choć jest tam postmodernistyczna przewrotność i finezja - brak tam "artyzmu" jako takiego. Nie lubie, cholera, tego słowa, ale sęk w tym, że jest to film nie o emocjach, uczuciach, a o rzeczach dużo bardziej powierzchownych. Ja go nie podziwiam - ja go oglądam (choć z niemałą przyjemnością). Co innego z filmami Kieślowskiego. Zwłaszcza, ze u niego można podziwiać także stronę techniczną. Zdjęcia w Czerwonym, Niebieskim i Weronice są przegenialne.

szczawik151

I właśnie o ten sensualizm chodzi.Nigdzie w kinie nie mozna spotkać czegoś równie doskonałego.Kieślowski przez te filmy,przez ich formę chciał też powiedzieć,że świat opiera się na doznaniach.

Pink Freud

Kieślowski powiedział raz,że ludzie wolą oglądać filmy o dinozaurach a nie o ludziach.Powiedział.że to może się odmieni.Pulp fiction to film,który wyrósła na bazie popkultury.Jest po prostu świetną rozrywką ale nie zmusza do żadnych refleksji.Ja tego w kinie nie szukam.Sam KIeślowsi nigdy nie uważał się za wielkiego artystę tylko jak ktoś już napisał rzemieślnika.Są ludzie,którzy na Bergmanie nie zostawiają suchej nitki.Niektórzy jak ktoś już napisał stawiają sobie w dzisiejszych czasach za cel podważyć wszystkich i wszystko .Oni sami silą się na pseudointelektualne wywody dając upust swoim własnym kompleksom.Kieślowski nie był wybitny ale kto tak na prawdę w kinie był?Nikt.Kieślowski sam powiedział,że jeśli chodzi o kinematografię to zna moze tylko 2,3 filmy,które można nazwać sztuką.Z pewnością nie myślał o sobie.To jego zdanie jest chyba najlepszym podsumowaniem do postu.

irish23_faurepavane

Hmm, to zabawne, bo podobno Kubrick nazwał Dekalog "jedynym filmem, który można nazwać arcydziełem". Źródła nie podam, ale wciąż. I jeszcze to http://www.visual-memory.co.uk/amk/doc/0078.html

użytkownik usunięty
Pink Freud

A co mnie czy tysiące (jeśli nie więcej) ludzi na całym świecie obchodzi czy Kazuo Ishiguro i ktoś w Newsweeku dostrzega u Kieślowskiego drobną manipulację, koniunkturalizm itp. mocno przesadzone historie. Ja widzę i czuję w obrazach Kieślowskiego więcej życia niż w Pulp Fiction, który mimo wszystko też potrafię docenić w swojej klasie. Ale proszę, więcej obiektywizmu (zwłaszcza świadomości, że nikt nie jest doskonały) i prawdziwego wyczucia a nie szukania dziury w całym. Bo jeżeli Kieślowski mimo swojego talentu jest zdaniem Ishiguro i autora tekstu z Newsweeka bardziej kunktatorski za to mniej emocjonujący niż Tarantino to nie ma sensu prowadzenie tej dyskusji. Ktoś kto mówi o "Czerwonym", że to film pozbawiony emocji i nijaki chyba wychowywał się na telewizji w przydrożnym podlondyńskim McDonaldzie. Nie jestem fanatykiem Kieślowskiego, po prostu dostrzegam tam to, co dostrzega wielu wrażliwych widzów na całym świecie. Od Meksyku i USA, przez Rumunię czy Holandię, na Rosji czy Australii wcale nie kończąc. Polecam fora IMDB, recenzje osób, które kupiły filmy Kieślowskiego na amazonie. Także opinie na temat nudnego "Czerwonego".

Nie pojmuję istoty podważania czegoś, co jest tylko i aż dziełem człowieka. Tym sposobem można by krytykować twórczość każdego wielkiego twórcy. Po prostu jedni do nas przemawiają, inni przemawiają do kogoś innego. I po co te dyskusje.

użytkownik usunięty
Pink Freud

Co do tej symboliki. Przypomniał mi się fragment autobiografii Kieślowskiego. Wspomniał o przewróconej butelce, z której wypływa mleko. Widzowie zrozumieli to jako jakiś symbol, a dla niego ta butelka z rozlewającym się mlekiem była po prostu zwykłą butelką ze zwykłym mlekiem, które się najzwyczajniej w świecie rozlało.

Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, bo żadne ujęcie w filmie nie jest wymyślane "ot tak, żeby coś było". Wszystko jest robione po coś. Jeżeli rzeczywiście jest tak jak mówisz, to jeśli już to był to jakiś jego wczesny film, gdzie mógł popełnić taki błąd.

kosobi

To był Krótki film o miłości. Swoją drogą ciekawe spostrzeżenie, Kieślowski nie może tak po prostu zrobić sceny, gdzie kobieta rozlewa mleko, bo od razu będzie to metafora np. niespokojnej ludzkiej egzystencji. Dlatego dałem sobie spokój z mozolnym odgadywaniem znaczeń w filmach tego reżysera, nawiasem mówiąc zdecydowanie wolę te, które kręcił w Polsce niż we Francji.

adamcpdst

Nie to miałem na myśli mówiąc o nadawaniu sensu każdemu ujęciu. Nie chodzi o to, żeby ów nadawać w filozoficznym ujęciu, tylko w taki sposób, żeby kształtowało opowiadaną historię.

Pink Freud

"Im bardziej błaha historia, im bardziej nadęty sposób opowiadania, tym większe szanse na gigantyczny poklask u ludzi, którzy w banale odnajdują sztukę. My na „Czerwonego” się
nie nabraliśmy (szefem jury był Clint Eastwood), ale wiele osób nie jest w stanie wybaczyć nam tego do dziś. Tyle że chyba czas działa na naszą korzyść – „Pulp Fiction” to dziś film legenda, o „Czerwonym” prawie nikt już nie pamięta".

Przecież te zarzuty to celna definicja filmów Eastwooda - pompatyczne, patriotyczne i poprawne polityczne bzdury, sztywne i nieludzko nieprawdziwe dialogi, pomnikowi postaci - każdy film jak nadęty balon, mało treści wiele paplaniny...
Ów artykuł to jedna wielka bzdura!
Współpartner krytyki Kazuo Ishiguro popełnił w życiu aż 2 scenariusze (filmów również zapomnianych) więc nie wiem na jakiej podstawie jest odpowiednią osobą do podejmowania krytyki artysty tak wszechstronnego i nad wyraz wrażliwego jak Kieślowski.

madz20

Piękno muzyki Mozarta będzie niedostępne dla tego, który - jedynie pobieżnie - przeglądnie zapis nutowy partytury na kartce papieru. Podobnie jest z niewidomym, który nie zachwyci się pięknem widoku tęczy na niebie.

Czy da się zatem wytłumaczyć głuchemu, czym jest muzyka Mozarta i na czym polega głębokie wewnętrzne doznanie, które spowodowane jest obcowaniem z nią? Czy da się wytłumaczyć ślepemu, z czego wynika piękno tęczy?

Pozdrawiam.

Pink Freud

"Pulp Fiction” to dziś film legenda, o „Czerwonym” prawie nikt już nie pamięta."

Ale co tu w ogóle porównywać? Klasyk kina amerykańskiego, światowy przebój kinowy, naszpikowany znanymi gwiazdorami, który może obejrzeć i nastolatek i dziadek, z francuskojęzycznym, bynajmniej niełatwym w odbiorze dramatem psychologicznym?

"My się na Czerwonego nie nabraliśmy"; "Jest to pierwszy krytyczny artykuł jaki widziałem o Kieślowskim. Jestem z tego powodu niezwykle zadowolony. Wreszcie ktoś, kto ma siłę przebicia skrytykował jego twórczość( i to w 15 rocznicę śmierci)."

Ludzie, żal i trwoga. Po co dewaluować osiągnięcia człowieka, który za życia stał się legendą? Do kogoś twórczość Kieślowskiego nie przemawia? Rozumiem, każdy ma prawo inaczej interpretować sztukę. Tylko po do dyskredytować czyiś talent, osiągnięcia? Na Rottentoamtoes Czerwony jest jednym z nielicznych filmów, które od amerykańskich recenzentów dostał w 1994 roku 100% pozytywnych opinii. Pulp Fiction dostał wówczas 94%...

Tarantino na wcześniej wspomnianym festiwalu w Cannes, po projekcji Czerwonego, powiedział do Harvey`a Weinstein`a, że Czerwony to najlepszy film tego roku i że wygra Złotą Palmę. Weinstein wspominając Kieślowskiego w 1996 powiedział, że on i Tarantino byli wstrząśnięci tym, że Pulp Fiction wygrało, ale jeszcze bardziej wstrząśnięci tym, że Czerwony nie dostał nic. W oryginalne brzmiało to tak:

"I saw Red for the first time at the Cannes
Film Festival, I was with Quentin, and after the film, he turned
to me and said, "That's the best movie of this year and it's
going to win the Palme d'or." We all presumed that Krzysztof
had the Palme all locked up. So not only were we blown away
when Pulp Fiction won, we were even more blown away that
Red didn't get anything."

Ale co tam Tarantino, Amerykańska Akademia Filmowa, amerykańscy krytycy, szef Miramarx, przecie dziennikarz z Newsweeka wie na pewno lepiej...

cxap

Jakiś czas temu czytałem książkę o fotoreporterach "Bang Bang Club" i tam padło takie stwierdzenie, parafrazując : fotoreporterzy zawsze byli jak najbliżej zdarzeń, a ich koledzy dziennikarze byli zazwyczaj o wiele dalej, za redakcyjnym biurkiem. Przytaczam tą Anegdotę, choć jest fizycznie dość odległa od tego tematu, to nawiązuje do pewnej sytuacji w filmie ( nie pamięta czy to było I'm so-so, czy jakiś inny filmiki na yt). Mianowicie Kieślowski mówił tam o tym, że on chce tylko coś pokazać, on niczego nie chce komentować ani określać - bo to zazwyczaj robią dziennikarze, to nie jest jego robota. Zastanawiam się więc, kto jest bliżej tematu? Odpowiedź jest chyba prosta... Być może będzie to zbyt zuchwałe, ale moim zdaniem Kieślowski nie chciał być legendą, nie chciał być niczyim guru, ani nic z tych rzeczy - On chciał po prostu tworzyć. Chciał coś pokazywać, coś co dla niego wydawało się ważne, żeby opowiedzieć i sam to poddawał pod względność tych słów rozumowania. Przytaczają znów fragment rozmowy z filmu, kiedy mówił, że coś mu się wydaje dziś ważne, ale czy jutro tak będzie uważał - tego nie wie, bo skąd ma wiedzieć? Zanim posądzimy tego człowieka o jakikolwiek egoizm lub inne zmyślne słówka, które niektórzy tu stosowali - zróbmy pierw sami sobie rachunek sumienia.

chesnut90

Masz całkowitą rację, ilekroć spotykam się ze słowami Kieślowskiego mam wrażenie, że był on twórcą wyzutym z egoizmu czy chęci autokreacji i wysuwania na pierwszy plan własnej osoby.
Paradoksalnie ta unikalna postawa, którą odznaczał się Kieślowski na wielu jego oponentów działa jak płachta na byka, co świadczy o całkowitym upadku obyczajów...

Pink Freud

"Kiedyś dla zabawy napisałem scenariusz do filmu irańskiego. W skrócie szło to tak: pewnego dnia wieśniakowi pęka wiadro, którym nabiera wodę ze studni. Pieszo wyrusza więc w podróż na targ do sąsiedniej wioski, żeby kupić nowe. Po drodze spotyka wielu dziwnych ludzi, a gdy dociera na miejsce, okazuje się, że targ już się skończył, i wraca do domu bez wiadra." Najbardziej żałosny tekst w całym wywiadzie, który dowodzi tylko, ze facet nie wie czym jest kino i czym jest scenariusz. Podaje dwa zdania i ogólny zarys i mówi "napisałem scenariusz". Rzecz w tym, że z tego arysu mógłby powstać genialny scenriusz i genialny film, albo kompletna kupa.

kangur_msc_CM

A zdaniem

"Tyle że chyba czas działa na naszą korzyść – „Pulp Fiction” to dziś film legenda, o „Czerwonym” prawie nikt już nie pamięta."

Kazuo Ishiguro strzelił sobie w stopę. Bo można by równie dobrze powiedzieć

" "Władca pierścinie" to dziś książka legenda, a o "Pejzażu w kolorze sepii" mało kto dziś pamięta" "

Tylko o czym to świaczy?

Pink Freud

Ja, niestety, częściowo zgadzam się z ta opinią. Na razie obejrzałam Dekalogi 1-5 plus 'Krótki film o zabijaniu' i do tej pory jestem rozczarowana. Zaplanowałam, ze obejrzę jeszcze trylogię 'Trzy kolory', 'Podwójne życie Weroniki' i dokończę Dekalog, ale smucę się na samą myśl o tym. Może jeszcze zmienię zdanie, całkowicie go nie skreślam i doceniam pewne elementy w jego filmach. Nie mogę jednak przyznać, że widzę w tym jakąś głębię... Rozumiem, że taki rodzaj kina może się komuś podobać, sama skusiłam się w końcu, żeby zapoznać się z jego tworczością- nastawiałam się na poważne, trudne, wieloznaczne i naszpikowane symboliką kino, a dostałam intelektualną wydmuszkę. Zarys psychologiczny postaci jest słaby, jednowymiarowy, wszystko podane jest jak na tacy, jego bohaterowie nie są w żaden sposób, hmm, plastyczni, są wyidealizowani (nie idealni) i stereotypowi, chocby postac zagrana przez Bakę. Kiedy czytam niektóre interpretacje jego filmów, to widzę w tym dużo przesady, żeby nie powiedzieć nadinterpretacje. Nie zgadzam się z jakąś nagonką na niego, ma kilka zalet, widać, ze jego filmy są w pewien specyficzny sposób przemyślane, należy go docenić, ale do mnie to nie trafia. Obejrzę wszystko, co zaplanowałam, ale sądzę, ze nie trafi on do grona moich ulubionych twórców.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones